Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Mój Drogi Juniorze

 

Musisz zrozumieć, że na każdy czas i miejsce mamy inną strategię. Kiedyś wystarczyło przestraszyć niezamężne dziewczątko wstydem i hańbą, żeby z całych sił zechciała dziecka się pozbyć. Niewykształcone, jeśli nie ciemne panny łatwo było przekonać, iż nic takiego złego nie czynią, tylko odciążają się dosłownie i w przenośni. Winowajców łatwo nam było od dziewczyny odgonić, pozostawiając je tym samym w rozpaczy, bo i często sami winowajcy musieli przecież do żon wracać. Nierozwinięta nauka nie stawała nam na przeszkodzie, ale aż tak dobrze nam wtedy nie było. Działaliśmy na dużo mniejszą skalę. Przez większość historii trzeba się było ukrywać z kuszeniem po kątach domostw i działać pojedynczo. Nie było mowy o zalegalizowaniu aborcji. Szef nie mógł być z tego zadowolony.

Wystarczyło być jednak cierpliwym w łowieniu i korumpowaniu dusz. Zamiast szeptać do ucha poszczególnym kobietom (czasem ustami innych kobiet), przerzuciliśmy się raczej na uczonych, podsuwając im odkrycie nowej nauki. Ten sposób był dużo bardziej efektywny i przyniósł wiele owoców. Tak oto nazwali ją sobie bardzo naukowo eugeniką, która podzieliła ludzi na lepszych (rządzących) i gorszych (tych do kontroli). Według niej, lepsi mogli oczywiście żyć i rozmnażać się, ci drudzy zaś raczej nie. Człowiek władzy z natury nie lubi traktować ludzi jak równych sobie braci i szuka polityczno-ekonomicznych zastosowań, aby sobie życie ułatwić.

Kościół katolicki stanął nam na drodze bredząc coś o godności ludzkiej każdego człowieka, i w krajach, gdzie miał silną pozycję, strategia na eugenikę nam nie wyszła. Odnieśliśmy jednak spory sukces. W 1920 roku po raz pierwszy udało się aborcję zalegalizować na żądanie (i bez znieczulenia) w ateistycznym i materialistycznym państwie bolszewików, dzięki dekretowi Lenina. To było coś, bo z czasem flirtujący z komunizmem Zachód mógł zachwycić się darmowymi aborcjami w publicznych szpitalach. Choć Stalin prawo zmienił na naszą niekorzyść, aborcja eugeniczna została, a jakże!

Potem przyszła kolej na następny kluczowy kraj: Niemcy (1935), potem Szwecję (1938), gdzie tradycje eugeniczne padły na szczególnie podatny grunt. W niektórych krajach, np. w  Japonii, udało się nawet naukowość zawrzeć w nazwie prawa dopuszczającego aborcję z 1948 r. (The Eugenics Protection Law). Wszystko po to, aby chorzy się nie rodzili - dla własnego dobra oczywiście, a także nas wszystkich. Aborcja nie była wtedy mniej lub bardziej legalna w kilku krajach, ale wiedzieliśmy, że nowa strategia oparta na naukowych podstawach eugenicznych,  połączona ze strachem da dużo lepsze efekty.

Wtedy przyszła kolej na bombę populacyjną. Wywołanie tego obrazu było doskonałym chwytem medialnym, który niezniszczalnie zapadł w świadomość ludzką. Rządzący w krajach bogatych tak się tej bomby bali, że godzili się kontrolować rozmnażanie mas przy pomocy różnych dostępnych metod (legalnych i nielegalnych). Mieliśmy wtedy kluczowego sprzymierzeńca: Stany Zjednoczone - całkowicie po naszej stronie. Stany Zjednoczone rozgłaszały nasz przekaz na cały świat, inwestując grube pieniądze w spokój i stabilizację na świecie. Przy pomocy naszych wiernych sług w mediach udało się przekonać dużą część świata, że bez aborcji, antykoncepcji i sterylizacji świat po prostu czeka klęska głodu i wszelkich nieszczęść wynikających z przeludnienia. Nawet praktykowanie eugeniki przez Hitlera, które trochę nam popsuło opinię, nam nie przeszkodziło, bo wizja zagłady planety była dla rządzących światem zbyt straszna. Kto by się wtedy Hitlerem przejmował. I wtedy dołączyła do nas cała grupa krajów. Z jednej strony Związek Radziecki narzucił aborcję w swoich satelitach, a z drugiej zaczęły dołączać kraje z rozwiniętą myślą eugeniczną.

Wielka Brytania zalegalizowała aborcję w 1967 r., Indie w 1971, a - co najważniejsze - USA w 1973 r. W latach 70. mieliśmy prawdziwy wysyp legalizacyjny. W Stanach pomogły trochę nasze fanki feministki, dorzucając swoje bajeczki o masowych śmierciach kobiet. Czasy zmieniły się na naszą korzyść. Udało się nam wejść na skalę masową. Wystarczyło nastraszyć bombą populacyjną oraz przekonać ludzi, że aborcja jest po to, aby wszystkim żyło się lepiej, aby zalegalizować ją choć pod kilkoma wyjątkami. I to był klucz do sukcesu. Szef był wtedy naprawdę zadowolony.

Niestety z czasem kryzys depopulacyjny i stagnacja gospodarek zaczęła wychodzić na wierzch. Dużo złej prasy narobili nam prolifersi, a nawet niektóre feministki krzyczące o nadużyciach, przymusowych aborcjach i sterylizacjach. Wtedy musieliśmy znowu zmodyfikować słownictwo. Z eugeniki zrobiliśmy genetykę (mogliśmy też zacząć działać masowo na nowym froncie in vitro). I ? jak wspominałem, mogliśmy wtedy liczyć na dyspozycyjne organizacje feministek, które pomogły zastąpić kontrolę populacji dyskursem o prawach kobiet w ramach praw człowieka. Jak dotąd, ta taktyka przyniosła nam trochę spokoju. Odbyło się to w samą porę, bo nauka ostatnio odebrała nam wszystkie argumenty. Prawie każda kobieta może zobaczyć - sam wiesz co - na USG. W Internecie są filmy i zdjęcia z aborcji. Coraz szerzej mówi się o syndromie aborcyjnym i bólu u nienarodzonych dzieci. Za dużo zdjęć wcześniaków w gazetach. Jak możemy pracować w takich warunkach? Na szczęście, organizacje aborcyjne mają takie pieniądze, że mogą wspomóc nasze działania.

Właściciele klinik aborcyjnych, które realizują rządowe kontrakty, muszą przecież pilnować własnych interesów, więc trzymają się z nami. Do tego na plus liczymy też rozwój technologii aborcyjnych. Muszę tu pochwalić organizację Ipas, produkują od 1973 r. proste, plastikowe urządzenia aborcyjne, o których pewnie słyszałeś w Polsce przy okazji sprawy sądowej Wandy Nowickiej. To jedni z naszych najlepszych sprzymierzeńców.

Jak wiesz, Polska to przypadek trudny, ale nie beznadziejny. Strategia na mniejsze zło jest od dawna lansowana i przez to dość głęboko zakorzeniona. Trzy wyjątki w ustawie aborcyjnej wystarczą nam do rozmontowania prawa, bo dzięki naszej wytrwałej pracy ludzie się przekonali, że ze złem trudno się walczy, więc lepiej je zaakceptować pod pozorem, że jest... mniejsze. Wystarczy tylko cierpliwa strategia oparta na emocjach i ciągłe powtarzanie, że kobieta to pacjent, który wymaga pomocy. Wyłączna koncentracja na kobiecie, która ma prawo do prywatności jest tu kluczowa. O niczym innym nam mówić nie wolno. Niestety, polskie doświadczenia komunizmu i hitleryzmu trochę nam zawadzają. No rozumiesz, trochę to niefortunne mówić, że Związek Radziecki czy Hitler to krzewiciele wolności i praw kobiet... Musimy działać ostrożnie. Nasi najwięksi wrogowie z Fundacji PRO rozgłaszają, że to Hitler zalegalizował aborcję na żądanie dla Polek. Pamiętaj więc, żeby po pierwsze zamykać im usta. Zawsze staraj się, aby prezydenci miast kasowali im te szkodliwe dla nas wystawy i ciągali ich po sądach. Możesz liczyć na nieograniczoną pomoc naszych feministycznych służących i kilku dziennikarek oraz polityków na naszych usługach. Wystarczy też, że innych polityków, tych, którzy zawarli kompromis z własnym sumieniem, utrzymasz na twardej i niezmiennej pozycji do czasu, kiedy europejscy sprzymierzeńcy nie wywrą dość presji, aby prawo doszczętnie rozmontować. Póki co, warto również mieć na oku personel medyczny asystujący przy aborcjach, którego sumienia niepokoją wspomniani wyżej prolifersi. Mówienie w szczegółach o późnych aborcjach byłoby dla nas medialnym koszmarem. Należy utwierdzać personel szpitali w przekonaniu, iż lepiej nic o tym nie mówić, bo i po co sobie i innym sławnym lekarzom robić problemy.

Jak dotąd metoda ta działała, jeśli trzeba nastrasz więcej taką czy inną położną żeby nie przyszło jej do głowy zaświadczać i zaproponuj, żeby coś wzięła na uspokojenie. Póki co, nie musisz być szczególnie aktywny. Wystarczy, że będziesz trzymać rękę na pulsie polityków - rozleniwiaj ich, zaprzątaj im głowę innymi sprawami. Cierpliwie wyczekuj europejskich posiłków.

Twój Mistrz Krętacz

Artykuł ukazał się na www.pch24.pl